Spojrzeć z dystansu

Rozmawiając o białych certyfikatach, czyli świadectwach efektywności energetycznej, zazwyczaj skupiamy uwagę na zagadnieniach proceduralno-prawnych i finansowych, związanych z ceną zbytu tych praw majątkowych na TGE. W ten sposób łatwo stracić z oczu właściwą perspektywę. Skupiając zbytnio uwagę na detalach na dalszy plan ucieka nam cel wprowadzenia tego instrumentu finansowego, jakim było motywowanie i wsparcie finansowe działań służących poprawie efektywności energetycznej. To prawda, że jest to cel narzucony nam niejako z zewnątrz przez unijną politykę klimatyczno-energetyczną, ale to jeden z tych aspektów tej polityki, który raczej nie wzbudza kontrowersji. Powszechnie się zgadzamy, że racjonalne gospodarowanie energią jest właściwe, i jeżeli dostępne są lepsze rozwiązania techniczne lub organizacyjne pozwalające w danym obszarze/obiekcie zaoszczędzić energię lub surowce, przy akceptowalnych kosztach, to należy je promować i wdrażać. Skumulowane relatywnie małe oszczędności u licznych użytkowników energii mogą mieć zauważalne przełożenie na gospodarkę kraju.

Co z oporem przed zmianą?

Tutaj trzeba poczynić pewną uwagę - mówi się, że przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka. Stąd wiele rzeczy robimy wciąż tak jak dawniej, mimo, że od dawna znane są nowe i lepsze sposoby ich realizacji. Opór na zmiany przejawia się na wiele sposobów i wykorzystuje rozmaite uzasadnienia. Nowe jest wrogiem starego, tak jak lepsze jest wrogiem dobrego. A to, przez powszechność takiej postawy, generuje określone straty w gospodarce. Jak więc skutecznie zachęcać do wprowadzania i poszukiwania możliwości zmian proefektywnościowych w istniejących obiektach? Niektóre zmiany popularyzują się dość szybko same, o ile tylko wiedza o rozwiązaniach z bardzo szybkim okresem zwrotu nakładów pojawia się na rynku. Gorzej z takimi technologiami, których rentowność jest umiarkowana lub słaba - tutaj potrzebne są zachęty finansowe, które realnie mogą przyśpieszyć czas zwrotu nakładów.

Rolę takiej zachęty miały pełnić białe certyfikaty. Po wdrożeniu przedsięwzięcia beneficjent, oprócz uzyskiwanych w sposób trwały przez kilka lat oszczędności na kosztach zakupu nośników energii, mógł liczyć na jednorazowy dodatkowy bonus, który częściowo pokrywa nakłady inwestycyjne poniesione na wdrożenie przedsięwzięcia. Idea dobra, ale jej implementacja słabsza, nie mówiąc już o samej jej realizacji.

Aktualna sytuacja - komentarz

Mając już tę szerszą perspektywę możemy skupić się na obserwowanych obecnie problemach na Rynku Praw Majątkowych dotyczących efektywności energetycznej.

Data 30 czerwca jest ważnym terminem określonym w ustawie o efektywności energetycznej. Do tego dnia białe certyfikaty wydane na mocy przepisów ustawy o efektywności energetycznej z roku 2011, tzw. świadectwa przetargowe, mogą być one uwzględniane do realizacji obowiązku przez podmioty zobowiązane (art. 55 ustawy). Oznacza to w praktyce, że od 1 lipca nie będą już niczemu służyć, więc nie będą mieć żadnej wartości rynkowej.
Tymczasem niektóre świadectwa dla podmiotów, których oferty zostały wybrane w ostatnim przetargu URE, nie zostały nawet wydane. W tym przypadku zawinili sami przedsiębiorcy, którzy nie zrealizowali zadeklarowanych przedsięwzięć lub zrealizowali je zbyt późno lub nie dopełnili tudzież zbyt późno dopełnili formalności po zrealizowaniu przedsięwzięcia.
Innym problemem, który na TGE obserwujemy już od dłuższego czasu, jest skandalicznie niska cena tych praw majątkowych (poniżej 5% wysokości opłaty zastępczej z okresu obowiązywania poprzedniej ustawy i zbliżona do poziomu zsumowanych obowiązkowych opłat transakcyjnych i prowizji maklerskich). W tym przypadku odpowiedzialność "beneficjentów" systemu jest bardzo ograniczona i tylko czasem wynika z odwlekania decyzji o sprzedaży. Powodem tak niskich cen jest zbyt duża ilość świadectw przyznana w ostatnim przetargu oraz zbyt późne jego ogłoszenie i rozstrzygnięcie. A to już zahacza o kompetencje regulatora rynku energii - Prezesa URE. W jakiejś mierze jest to też pokłosie odmowy zwiększenia budżetu dla URE przez Ministra Finansów z okresu uchwalania pierwszej ustawy.

Prezes URE decydował jaką pulę świadectw przeznacza do rozdysponowania w przetargu oraz w jakim terminie ogłasza przetarg - a robił to prawie zawsze w ostatnim możliwym momencie. To Prezes URE powoływał Komisję Przetargową, więc niejako akceptował jej sposób interpretowania prawa i wypływające z tego tempo jej prac (NB: przy tym ostatnim przetargu odnosi się wrażenie, że komisja zastosowała bardzo zliberalizowane kryteria oceny wniosków w stosunku do pierwszych trzech przetargów). W 5-letnim okresie obowiązywania ustawy z 2011 roku Prezes nie ogłosił przynajmniej jednego przetargu rocznie, do czego był zobowiązany, ale dzięki ratowaniu sytemu przedłużeniem obowiązywania ustawy, rzutem na taśmę, ogłosił ostatni przetarg we wrześniu 2016 roku. W tym czasie ustawa o efektywności energetycznej z 2016 roku była już ogłoszona w Dzienniku Ustaw i miała wejść w życie 1 października tego roku. Wiadomo więc było, ze zgodnie z przepisami świadectwa wydane w ostatnim przetargu będą mogły zostać wykorzystane do realizacji obowiązku za rok 2016, 2017 i 2018. Jednak przetarg rozstrzygnięto dopiero pod koniec lipca 2017, stąd obowiązek za rok 2016 mógł być zrealizowany wyłącznie poprzez wniesienie opłaty zastępczej. Na rynek miało więc trafić ponad 800 tys. toe dodatkowych białych certyfikatów do wykorzystania tylko przez 2 lata oraz certyfikaty wydawane na mocy przepisów przejściowych nowej ustawy i w trybie administracyjnym przewidzianym nową ustawą.

Jak to się ma do wielkości obowiązku? Na to pytanie nie tak łatwo odpowiedzieć, bo publikowane dane nie są jednoznaczne. Z publikowanych informacji wynika, że obowiązek realizowany poprzez umarzanie białych certyfikatów jest wykonywany na poziomie niższym niż 400 tys. toe/rok. Świadectw o ograniczonym terminie ważności jest więc zbyt dużo i stąd problemy ich niskiej wyceny.

Z drugiej strony nowy system wydawania świadectw okazał się mało wydolny i będą problemy głębokiego niezrównoważenia popytu i podaży świadectw przy realizacji obowiązku za rok 2019. Taki gwałtowny przeskok z dużej nadpodaży do dużego nadpopytu jest tak nienaturalny, że aż się prosi o wspólną interwencję legislatora i regulatora. Nie ma bowiem żadnego ratunku dla systemu bez zmian w prawie. Problemem jest to, że mamy już tylko niecały miesiąc i wiele podmiotów pogodziła się ze stratą i wyprzedała swoje prawa majątkowe za bezcen. Niektórzy z beneficjentów systemu jednak kalkulowali opłacalność realizowanych inwestycji z uwzględnieniem obiecanego wsparcia i ponosili dodatkowe koszty związane z udziałem w tym systemie. Trzeba pamiętać, że nie wszystkie inwestycje proefektywnościowe zwracają się w czasie do 5-6 lat. Przykładem zwrotu nakładów w znacznie dłuższym horyzoncie czasowym mogą być kosztowne termomodernizacje budynków wielorodzinnych, na których przeprowadzenie spółdzielnie lub wspólnoty mieszkaniowe zaciągają kredyty. Białe certyfikaty miały obniżyć koszty tego zadłużenia. Na końcu łańcucha są więc wyższe czynsze za lokale oraz wynikające z zadłużenia ograniczenia możliwości remontowych na kolejnych obiektach.

Konkluzja

Cena świadectw nie jest jedynym problemem systemu wsparcia efektywności energetycznej, ale w tym momencie czasowym jest dobrym pretekstem, aby przyjrzeć się zarówno przepisom prawa, jak i ich sposobem realizacji, i wprowadzić niezbędne korekty.
Najtrudniej będzie odbudować utracone zaufanie, gdyż wiele podmiotów wyniesie negatywne doświadczenia z udziału w systemie przetargowym, właśnie dlatego, że czas i koszty w nim udziału znacznie przekroczyły przychody zeń osiągnięte. Stąd niesłusznie poprawa efektywności energetycznej, czy to w kontekście białych certyfikatów, ale i obowiązkowych audytów dużych przedsiębiorstw, może być negatywnie odbierana przez podmioty, do których wsparcie w tych obszarach jest adresowane. I to jest znacznie większa szkoda dla gospodarki niż tylko bezpośrednie straty finansowe "beneficjentów" wynikające z, oby chwilowej, destabilizacji systemu białych certyfikatów.